lip 26 2008

Der Mensch ist, was er isst


Komentarze: 1



DER MENSCH IST, WAS ER ISST

Tak wlasnie raczyl w XIX wieku napisac pan Feuerbach. Jest to rowniez jeden z utworow nieodzlowanego zespolu Kinsky z ich pierwszej i jedynej plyty "Copula Mundi", ale o tym napisze innym razem. 

Jesteśmy tym, co jemy.

Aby unaocznic sobie doniosłość tezy XIX wiecznego niemieckiego filozofa- materialisty, postanowiłem znow przeprowadzic na sobie maly eksperyment. Przez pare dni w swoim zyciu mialem tak zwane „salad days".
Czym sa po angielsku te „salad days"? Podaje za anglojezyczna wikipedią:

"Salad days" is an idiomatic expression, referring to a youthful time, accompanied by the inexperience, enthusiasm, idealism, innocence, or indiscretion that one associates with a young person. More modern use, especially in the United States, refers to a person's heyday when somebody was at the peak of his/her abilities—not necessarily in that person's youth.

Jak ktos jest z angielskim nie do konca za pan brat, to powiem krotko- salatkowe dni to czas mlodzienczego entuzjazmu, idealizmu i naiwnosci.


Postanowilem sprawdzic sensownosc tego angielskiego wyrazenia- i to doslownie. Przez kilka dni odzywialem sie tylko i wylacznie niskokalorycznymi, lekkostrawnymi warzywami i owocami.
Przez te kilka dni najadalem sie tylko selerem, burakami, jablkami, pomidorami, salata, kapusta i ogorkami kiszonymi. Popijalem to sokiem- a jakze- wielowarzywnym. Warzywa i owoce takie, jak banany czy ziemniaki uznalem juz za zbyt sycace.
Tym samym zdecydowalem sie na post zwany polowicznym. Dostarczalem organizmowi witaminy i mikroelementy, ale nie obciazalem go przetwarzaniem cukrow i tluszczow. Dokladnie taki sam post uzywany jest jako leczniczy i oczyszczajacy, takze w Polsce.
Efekty, wnioski?
Mialem "salatkowe dni"- dzieki diecie dostrzegalem rzeczy, na ktore na codzien nie zwracam nalezytej uwagi- chmury, spiew ptakow, drzewa, cale otoczenie. Poczucie wszechzwiazku ze wszystkim co jest i co zyje. A takze entuzjazm, idealizm i dobre samopoczucie. Czulem calym swoim cialem zanurzenie w mistycznej zupie zwiazkow ze wszystkim co ozywione i nieozywione. Ozywiala mnie wewnetrzna radosc a takze uniesienia mistyczno- religijne.
Eksperyment zakonczylem po czterech dniach. Okolicznosci chcialy, ze pod jego koniec wypilem alkohol w ilosci dwoch zimnych piw. Organizm moj nie mial dostatecznej ilosci paliwa do spalenia, dlatego dwa pollitrowe kufle wychlodzily mnie dosyc znaczaco. Mimo nalozenia dodatkowej warstwy ubrania, bylo mi bardzo zimno. Efekt upojenia tez byl inny niz zwykle. Nie bylo to piwne otepienie, a raczej wejscie w jakis bajkowy, ukryty wymiar rzeczywistosci. Bardziej przypominalo to niezwykly sen, niz typowe stany lekkiego upojenia.

Nie polecam jednak takiego eksperymentu ludziom o slabym zoladku. Zszokowanie go zimnym, lekko alkoholowym napojem, gdy przyzwyczail sie juz do lekkostrawnych potraw, moze sie zle skonczyc.

No i coz- okazalo sie, ze racje ma dziadek Feuerbach. Rzeczywiscie to, co jemy, moze na nas bardzo oddzialywac. Zreszta wie o tym kazdy, kto najadl sie orzechow badz innych ciezkostrawnosci przed snem.

29 lipca 2008, 11:29
A spróbuj nie jeść nic przez 6 dni... wtedy dopiero słychać śpiew ptaków...

Dodaj komentarz